Kilka dni temu (13 października) minęło 11 lat. Długie 11 lat, które dziś wydaje się jednym rokiem, a może nawet miesiącem. 11 lat temu urodził się Igor.
To co kiedyś było zagadką, już przeminęło, już wiem jak wyglądał jego pierwszy krok, jak brzmiało pierwsze słowo. Te lata to pierwszy etap- ten kiedy "Twoje" dziecko jest na prawdę "Twoje".
Możesz mu pozwalać, zabraniać, uczyć... Od teraz już nie jest dzieckiem, jest nastolatkiem, a to brzmi o wiele bardziej poważnie i teraz z każdym dniem będziesz mogła mniej... aż nadejdzie ten moment kiedy nie będziesz mogła wcale...
Kiedyś myślałam:
Niech on już podrośnie, niech będzie bardziej samodzielny. To ciągłe niańczenie, przewijanie, szykowanie obiadków, które muszą mieć odpowiednią temperaturę, konsystencję, smak!
Tyle było z tym zachodu :-/
Wszystko wydawało się trudne. Od nauki siadania, przez chodzenie, mówienie, czytanie!
Pierwsze napisane słowa :-) Świadomość, że już potrafi liczyć do 10!
Czasem mi się zwyczajnie nie chciało, ale jednak CHCIAŁAM.
Dziś myślę:
Za szybko to uciekło, gdzieś przesączyło się przez palce, przez kolejne dni, za mało czerpałam z tamtych chwil. Przecież one już nigdy nie wrócą.
To uczucie każe mi się zatrzymać nad dniem dzisiejszym, uświadamia jak ulotne są wszystkie chwile.
...i chociaż zawsze powtarzałam sobie, ze dziecka nie rodzimy dla siebie, ze ono kiedyś wyfrunie w świat, to jednak myśl o "rozstaniu" jest jakaś nierealistyczna.
Czas kiedy zostajemy mamą jest chyba jedynym tak potężnym doznaniem. Dla mnie dzielił się na etapy, każdy etap był właśnie tym jedynym, dopóki nie nadszedł kolejny, znów ten najważniejszy.
Pierwsza myśl, że to chyba ciążą... druga myśl, że to właśnie ciąża, kolejne to oszołomienie po wyjściu z USG, radość, strach i tak na przemian przez kolejne miesiące, a potem nowe wyzwania, strachy, radości i tak w kółko...aż do dziś, kiedy postanowiłam o tym napisać
...Jak trudno opisać te lata, ile cudownych momentów zapomniałam, ile zdjęć zaginęło...
Swoją drogą, jestem na siebie zła, że nie potrafiłam ich ocalić!
Nie lubię tej nowej formy zdjęć, która sprawia, że są one traktowane bez emocji, wrzucamy je w kolejny folder i już. Kiedyś ( za moich czasów- jak to okropnie brzmi) Fotografia była czymś, co się wielbiło, trzymało w specjalnych pudełkach, przechowywało i oglądało kilka razy do roku z namaszczeniem, dziś pstrykamy bez zastanowienia i że część z tych zdjęć po prostu zginie...
Czas mija w tempie zastraszającym, widzę to dopiero po urodzeniu dziecka, kiedyś rok trwał w nieskończoność, tydzień był jak miesiąc. Teraz mam poczucie, że pędzę z szybkością światła przez kolejne poniedziałki, czwartki, weekendy, listopady, maje i wrześnie. Znów zmienia się sezon, trzeba kupić nowe ciuchy buty. Kolejne rocznice, święta, kolejne rozstania z tymi, którzy odchodzą...
W głowie zaczyna pojawiać się myśl, że wszystko to zmierza do chwili, kiedy uświadomię sobie, że nic nowego już nie nadejdzie... Wiadomo, odpędzam takie myśli, karcę się za nie. Nawet szybko mijają, ale po pewnym czasie wracają jak bumerang z jeszcze większą siłą kłując w zmysły!
Są też pozytywy :-) że jeszcze przynajmniej kilka lat będę mamą, która ma swoje dziecko przy boku, że jeszcze są momenty kiedy mogę wynegocjować używając miliona argumentów "za" , aby ubrał ta szarą bluzę... :-) jeszcze... a przecież kiedyś mnie to nawet męczyło, musiałam dobierać ciuszki pod pogodę, sprawdzać czy się nie przegrzał, czy nie zmarzł.
Z tego wynika, że zawsze do czegoś dążymy, za czymś gonimy, o czymś marzymy, coś nas denerwuje, a potem czas weryfikuje nasze pragnienia. Nie ma recepty na to jak być na prawdę spełnioną, szczęśliwą i idealną mamą. Trzeba się jednak zawsze starać...